Na początek dzikim strzałem pytanie retoryczne : Czy masz
swojego ulubionego trenera na siłowni?
Dlaczego retoryczne?
Bo na sto procent go masz, bez względu do tego czy się nim chwalisz czy
mu się żalisz, czy już w ogóle o nim zapominasz, ale jest.
Nieważne czy poświęca ci tam trzy godziny czy swoje bezcenne
( just kiddin’ ) trzy sekundy, to jednak w głębi serca zazwyczaj prawie się nie
zesrasz żeby cię zauważył. Jednak
istnieją jednak jeszcze na tym świecie osoby, które zazwyczaj trenerów na
siłowni omijają szerokim łukiem, nie ze względów na to, że się nie lubią
nawzajem tylko po prostu lubią wejść,
przypierdzielić i wyjść. To ja.
Dane mi to nie było ostatnio w mieście Warszawa, w siłowni
X, o godzinie Y w przypadku pana Z. I tak już przyjmijmy, będę to wszystko
nazywać- pierwszy raz pozwolę sobie nie nazywać rzeczy po imieniu.
Odzwyczaiłam się, że trenerzy w miejscu X zwracają na kogoś
większą uwagę jeśli im się trochę dupy nie potruje, nie kręci ewentualnie dupą
lub nie jest ich dobrym znajomym. No, albo ktoś radzi sobie tak tragicznie, że
nawet oni znajdują w sobie resztki sił i postanawiają jednak zaatakować, żeby
nie było, że za darmo pracują. Do rzeczy. Było tak do wczoraj, kiedy
postanowiłam sobie machnąć tyłek i jedyne co mnie ograniczało to czas, więc mój
rytułał siłowniany , wspomniany wcześniej musiał przybrać jeszcze większy
wymiar i jednak byłam zmuszona swoją szanowną dupę streszczać.
Zaznaczam JESZCZE RAZ, czasu to ja za wiele nie miałam,
ogólnie wszystko robione miało być tak jakby mi sekundy uciekały przed
wybuchnięciem bomby i musiałabym uratować całą ludzkość.
Od przystąpienia progu, już w recepcji, zostałam
profesjonalnie zlustrowana przez pana trenera i obdarzona uśmiechem szerokim
niczym najszerszy grzbietu. Mówię sobie,
spoksik, lubię jak ludzie popylają i wykonują swoją robotę z bananem. Humor
jakieś + 100 do całego dnia. Dobra, jestem gotowa na trening. Cardio 1,
lustracja przez pana Y 2, przejście, lustracja 3, uśmiech 3, siłowy, lustracja
4, uśmiech 4, cardio 2, lustracja milion, uśmiech milion.
Tak to w skrócie wyglądało, ale para z ust nie poszła.
Mówię, dobra, nie jest dzisiaj ‘mięśnie twarzy day’ więc co mi szkodzi jak
sobie poćwiczę swój uśmiech z Hollywood.
Ale BANG. Stretching.
Kiedy właśnie najpiękniej jak tylko umiałam robiłam skłon w staniu do
kolana szanowny pan za mną. Nie wiem w sumie czy mu się widok podobał, bo moje
cztery litery jeszcze nie są tak rozwinięte, ale cóż, sam sobie wybrał.
I pada pytanie dnia:
A czy ty zrobiłaś już
swoje cardio po treningu siłowym ?
Przypominam , minuty na zegarku uciekają, wszystko jest ASAP
i ostatnie, na co miałam akurat ochotę to na pierdzielenie o Szopenie. Dorzucam
do tego, że lustrował mnie wcześniej przez całe półtorej godziny więc widział
wszystko jak na swojej dłoni.
- Taak, zawsze robię cardio przed siłowym. Cardio, siłowy,
cardio. Czasowo to max 10 minut, siłowy, 20 minut cardio.
- Mhmm. Do maratonu się przygotowujesz? ( tutaj już moje dziwne spojrzenie było grane, co ma wspólnego cardio po
treningu siłowym z maratonem? Jak ktoś wie, niech mnie oświeci)
- Nie, no, w sumie to nie, no, wiesz, no, kiedyś może, ale
teraz, to, no, wiesz, no, nie ( bąkałam jak tylko mogłam)
- Bo wiesz, ja to sialala, maratony pięć razy, bla bla bla,
wspaniałe uczucie, bla, bla, i wiesz, ja biegam ciągle w maratonach, ogólnie, bla bla bla bla ( never ending story). A tak w ogóle to nie powinnaś robić
długo cardio przed siłowym, bo to ci niepotrzebne do maratonu. I w ogóle to ja
teraz jestem na redukcji, od trzech tygodni i już nie mam siły.. (…)
K**** WHAT?
Ale wdech, wydech.
Myślę sobie i myśli
zostały potwierdzone, że świeży był i się jeszcze nie znaliśmy. Na razie stoi
niżej niż jego ego i to ono wszystkim kieruje. Niech się chłopak wykaże. Inni
panowie wiedzą, kiedy mi się śpieszy i mi w paradę nie wchodzą. Ok, mogę
wybaczyć.
Ale po co w ogóle to pisze? Bo ja nie wspomniałam ani razu o
tym, że marzę o tym całym maratonie. Chociaż tak, marzę i wiem jakie są
naprawdę super. Aaa, i moje cardio przed siłowym nie jest dłuższe niż powinno,
bo dziesięć minut jest lajtowe, a pięć nie potrafię, bo lubię być miss mokrego
podkoszulka jak ćwiczę (nie pytajcie :p). Chodzi mi głównie o to, że trenerzy
są po to , żeby doradzać. Wskazywać jakąś drogę, ale wtedy kiedy ktoś tego chce
i jest to POTRZEBNE. Czasami nie potrzebuję wiedzieć tyle o czyimś życiu, to
nie jest do mnie podobne, wiem, ale tylko czasami. Rozumiem, że ktoś chce się ze
mną podzielić swoimi przemyśleniami z siłowi czy tym, że redukcja mu lasuje
mózg, ale mam też czasem prawo ochoty takiej nie mieć. Szanuję ich pracę z całego, naprawdę całego
serca, kiedy się do niej przykładają, bo jak nie, to w obczajaniu dobrego
towaru na siłowni albo siedzeniu na fejsie jestem równie dobra, żeby nawet nie
powiedzieć, lepsza. Z ręką na sercu. I mi za to nie płacą. Jeszcze.
Wspaniale jest, kiedy trenerzy widzą błędy i chcą pomóc i je
naprawić , ale to też jest kwestia tego, w jaki sposób to zrobią, a niestety,
nie wszyscy posiadają ten boski dar nie przerażenia swojego klienta i nie zdeptania
go tak, że raz, z podłogi się zebrać nie może , po jego pożal się Boże poradach
a dwa, że od siłowni będzie stronił jak diabeł od święconej wody. Halo, halo,
więc na czym będą ów trenerzy wtedy zarabiać i płacić rachunki za internet w telefoniku?
Wszyscy jesteśmy egoistami i fajnie czasami zostać
połechtanym spojrzeniem trenera, nawet porozumiewawczym ale gwarantującym
poczucie bezpieczeństwa i zapewnieniem, że sztanga ci na łeb nie spadnie, ale stnieje
coś takiego jak mowa ciała. Od razu widać, że ktoś ma z czymś problemy, kręci
się po siłowni jak gówno w przeręblu za przeproszeniem ( pomijam kolegów po
geranium, pozdro 600 <3) ALBO PO PROSTU
ma ochotę pogadać. Nie trzeba więc zaczepiać wszystkich, tylko dlatego,
że nuda przyszła a do tego na facjacie ćwiczącego siłacza mimika krzyczy z daleka "STOP”. Trust me.